WSPOMNIENIA Z WOJENNYCH LAT

Znalezione obrazy dla zapytania agresja związku radzieckiego na polskę

Zdjęcie Wikipedia

Moje wspomnienia z wojennych lat sięgają roku 1944.a więc końca wojny. Był to okres toczących się zmagań na wojennej arenie. Pamięć małego dziecka to niezwykła kamera rejestrująca wszystko wokół, nie ustannie, z właściwą ostrością. Nie tylko obraz, ale i osobiste odczucia które pozostają przez lata. Wprawdzie w Husowie nie było walk i bezpośrednich działań wojennych, jednak wojenna rzeczywistość sprawiała wiele niebezpiecznych sytuacji które mogły nas wiele  kosztować
 
Opisane tu zdarzenia, epizody, sytuacje, niosą obraz wojennej nieprzewidywalnej rzeczywistości, trudnej i niebezpiecznej, ciągle się zmieniającej, na którą nie mieliśmy żadnego wpływu. Każdy następny dzień mógł prynieść inną rzeczywistość, odkrywał nową kartę. Jaką ? Dziś to już wiemy, wtedy każda ewentualność była możliwa.  
                                            
                                NIEMIECKI OKUPANT
 
Dla Niemców byliśmy narodem wrogim i tak byliśmy przez nich traktowani. Jeśli w odniesieniu do żołnierzy radzieckich można było w zasadzie mówić o pojedynczych przypadkach wrogości do nas, to o żołnierzach niemieckich można mówić o nielicznych przypadkach tolerancji. Już w pierwszych dniach okupacji pojawiły się groźne symptomy działań wojennych.

Któregoś dnia moje starsze rodzeństwo, Janek i Emilia bawili się nie opodal domu, w pobliskich zaroślach w „chowanego”, popularnej zabawie dzieci szkolnych, gdy lecący na małej wysokości niemiecki samolot, ostrzelał ich z karabinu maszynowego. Na szczęście strzelec pokładowy samolotu nie należał do strzelców wyborowych i seria z karabinu chybiła celu, dzięki temu siostra i brat uszli z życiem.

Z pewnością na partyzantów nie wyglądali, bo mieli zaledwie  8 - 11 lat. Jednak było w  ich zwyczaju że strzelali do wszystkiego co się rusza. Inny podobny przykład z dalszego sąsiedztwa. Na ręcznym wózku przewożono dzieżę z ciastem na chleb, do upieczenia chleba w piecu sąsiadów, gdy niemiecki strzelec wymierzył w nich serię z karabinu. I tym razem na szczęście nie celnie

                                     NIECHCIANI GOŚCIE
 
Pojawienie się nawet kilku osobowego patrolu niemieckich żołnierzy na drodze, nie zapowiadało nic dobrego. Byłem wtedy na podwórku z rodzicami, gdy dostrzegliśmy na drodze niemiecki trzy osobowy patrol idący w kierunku na dół. Szli spokojnie, pewni siebie. Kiedy zbliżyli się do stojącego przy drodze krzyża, który nazywamy dziś krzyżem ks. Juliana Bąka, skręcili na ścieżkę prowadzącą do naszego domu.

Widziałem zdenerwowanie rodziców tą najmniej oczekiwaną wizytą. Było pewne że idą do nas. Kiedy weszli w zagłębienie koryta rzeczki dzielącej nas od drogi, i na chwilę zniknęli nam z oczu, ja uciekłem za dom, i ukryłem się w pobliskich zaroślach. Panicznie się bałem że wydarzy się coś złego. Siedziałem w gęstwinie i wyczekiwałem.

Obawiałem się że usłyszę strzały. Co stanie się z rodzicami, którym nie mogłem pomóc. W mojej wyobraźni pojawiało się wszystko co najgorsze. Poziom adrenaliny, o której wówczas nikt nie słyszał, był u mnie zapewne maksymalny. Kiedy po długiej chwili nic groźnego nie usłyszałem, podszedłem w inne miejsce i obserwowałem dom. Obawiałem się że mogą iść po mnie. Co wtedy?
 
Kilkadziesiąt kroków dalej były zabudowania naszego sąsiada, Andrzeja Raka. Ułożyłem sobie następujący plan działania. Jeśli zobaczę że wychodzą z za domu i idą w moim kierunku, chyłkiem ucieknę do sąsiada. Znali mnie przecież więc wiedziałem że mnie ukryją. Jak na kilku letniego chłopca, taktyka była dość przemyślana. Instynkt samozachowawczy działał bezbłędnie. Kiedy jednak po długiej chwili wyczekiwania nikt z za domu nie wyszedł, postanowiłem wrócić.
 
Ostrożnie, za wysokimi kwiatami malwy matczynego ogródka odczekałem jeszcze chwilę nasłuchując co się wydarzy. Nic jednak podejrzanego nie usłyszałem, więc raźniej ruszyłem na podwórko. Rodzice stali i rozmawiali coś z sobą. Niemców już nie było. Poczułem ogromną ulgę .

Okazało się że przyszli szukać konspiracyjnej prasy. Prawdopodobnie ktoś oskarżył ojca lub wujka Pawła który wówczas z nami mieszkał o posiadanie konspiracyjnych gazetek lub ulotek. Wołali do ojca prasa? prasa?. To słowo jest dziś powszechnie znane, ale wówczas nikt tego nie kojarzył z gazetą. Zaskoczony ojciec tłumaczył że prosa nie sieje, bo ziemia jest nieurodzajna, a jedynie żyto. 
 
Nie wiem jak to tłumaczenie zrozumieli niemieccy żołnierze, czyżby były dla nich dość przekonujące skoro dali ojcu spokój, trudno mi powiedzieć. Dziwny traf, czy może łut szczęścia że ich wizyta zakończyła się szczęśliwie. Podejrzenia o kolportaż ulotek mogły skończyć się w najlepszym przypadku wysłaniem do Oświęcimia.

Istotnie, krążyły ulotki przekazywane wśród znajomych w której znajdowały się informacje o obozach koncentracyjnych o okrutnym traktowaniu więźniów, o tym że z ludzkiej skóry wyrabiano damską galanterię, o produkcji mydła z ludzkiego tłuszczu i wiele innych przerażających wieści. Były to pierwsze informacje o obozach zagłady które tą drogą docierały do szerszego społeczeństwa. Nie było przecież innych środków informacji.
 
Inny niebezpieczny przypadek. Pewnego zimowego popołudnia na pożyczonym od sąsiadów sprzęcie do produkcji bimbru, tato po zakończeniu "cykl produkcyjnego" wyniósł sprzęt na podwórko do umycia. Po krótkiej chwili zobaczył idący drogą patrol niemieckich żołnierzy. Szli w kierunku „na Górę” Istniała obawa że mocny zapach sfermentowanych resztek sprowadzi ich do nas.

Odległość od drogi nie była duża. Co było robić. Tato przyniósł łopatę i szybko przysypał śniegiem bimbrowniczy sprzęt. To nas prawdopodobnie uchroniło od przykrych konsekwencji za łamanie niemieckiego prawa.

Okupacyjne prawo zakazywało produkcji wódki. Błędem byłoby jednak sądzić że niemiecki okupant troszczył się o zdrowie Polaków. Bynajmniej. Był w tym inny zamysł. Wódka była niekiedy dla niemieckiego okupanta środkiem płatniczym , ale musiała pochodzić od nich. Za dostarczone mleko do mleczarni, można było otrzymać kilka butelek wódki, ale za własną produkcję wódki karano.
 
Jeśli zakaz pędzenia bimbru można było jakoś uzasadnić, to zakaz mielenia zboża w żarnach nie był niczym uzasadniony. Miał charakter czysto restrykcyjny. Tylko nieliczni husowianie wozili zborze do zmielenia w młynie w Sieteszy lub Albigowej. Ogromna większość posiadała w gospodarstwie domowym żarna do mielenia zboża, ale były one przez niemieckiego okupanta plombowane, aby nie można było z nich korzystać. Te nałożone papierowe plomby z pieczęcią ojciec sprytnie zdejmował aby zmielić zborze na chleb. Kiedy ziarno zostało zmielone, plomba ponownie była wklejana na właściwe miejsce
.
Niektórych zdarzeń nie jestem w stanie umiejscowić w czasie, dla tego nie chcę posługiwać się szczegółowymi datami, niemniej wydaje mi się że było to latem 1944 roku. Przyjechała wówczas do nas dalsza rodzina mieszkająca na Kresach Wschodnich w okolicach Sokala. Byli zrozpaczeni i zdezorientowani. Uciekli przed grasującymi bandami UPA ratując własne życie.

Mieli z sobą tylko w pośpiechu spakowane tobołki, cały ich majątek. Naradzali się z rodzicami co dalej począć gdzie jechać, gdzie się schronić. Nie byli u nas długo. Jak potoczyło się ich dalsze życie, trudno mi dziś powiedzieć. Jest to tylko mały fragment, obrazujący wojenne losy tysięcy polskich rodzin, które wojna potraktowała w sposób bezwzględny.
OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA
 
Właściciel tej strony nie aktywował dodatku "Toplista"!
 
,
 
Dziękuję za odwiedziny mojej stronki 20176 odwiedzający
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja