Chatka pod strzechą moich rodziców w której mieszkaliśmy i w której kwaterowali radziecy żołnierze
(Przed chatą moja siostra Emilia )
Zdjęcie Wikipedia
NA KWATERZE
Wkrótce nadszedł czas kiedy do husowskich chałup przybywali radzieccy żołnierze na kwatery. Drewniana chałupa w której wówczas mieszkaliśmy to typowa zabudowa ówczesnego Husowa. Mała izba, jeszcze mniejsza kuchnia, i komórka, w której zawsze stała, jak pamiętam, beczka z kapustą, dwie skrzynki na zboże i jakieś awaryjne miejsce do spania. Zatem miejsca dla naszej sześcioosobowej rodziny było niewiele, ale trzeba było przyjąć jeszcze trzech a czasem czterech żołnierzy, a w małej stodole umieścić ich konie które zawsze się gryzły i kopały. Z pewnością były to konie ciągle uzupełniane, zarekwirowane od gospodarzy z innych wiosek, wszak wojna nie oszczędzała nikogo, ani ludzi ani ich koni i te frontowe ubytki musiały być uzupełniane. Konie były w różnej kondycji, jedne chude jak szczapa, inne całkiem niezłe
Jedyny nie duży pokój wykorzystany był maksymalnie.Tuż przy moim łóżku na rozścielonej na podłodze słomie, przykrytej żołnierską pałatką wypoczywało dwóch lub trzech radzieckich żołnierzy. Słoma była wystarczającym posłaniem do wypoczynku. Gdy żołnierze wychodzili z domu, rodzice wynosili to prowizoryczne posłanie do stodoły, miotłą z brzozowych gałązek zamiatali pokój z resztek słomy i życie toczyło się normalnie aż do następnego wieczora gdy ponownie pojawiali się radzieccy żołnierze. Ciasnota była znaczna, ale nigdy nie zauważyłem jakichkolwiek zadrażnień między gośćmi a rodzicami. Rodzice traktowali to ze zrozumieniem i służyli czym mogli Dzieliliśmy wspólną biedę wojennych czasów i pomagaliśmy sobie w tej biedzie. Pobyt tych samych żołnierzy na kwaterze, nie trwał długo, niekiedy tydzień - dwa, i wnet pojawiali się inni żołnierze, zależnie od rozwoju sytuacji. Wspomnę iż ddy Husów był w rękach wojsk niemieckich, ich żołnierze stacjonowanli w zajętych dla siebie budynkach, nie w mieszkaniach husowian.
Chciał bym poświęcić tu kilka słów stacjonującym u nas żołnierzom pierwszej zmiany gdyż tę najlepiej zapamiętałem. Byli w różnym wieku, ponieważ straty uzupełniane były różnymi rocznikami. Jeden z nich to tak zwana "starszyzna" w stopniu sierżanta, kapral i szeregowy żołnierz. Sierżant był wojskowym weterynarzem, leczył zranione konie. Był sympatycznym człowiekiem. Ciemna cera, krótki wąsik i miły sposób bycia. Zaprzyjaźniłem się z nim, a powiem nawet więcej, polubiłem go. Sądzę że on mnie chyba też. Być może gdzieś w głębi Rosji, zostawił córeczkę albo syna w moim wieku, a ja pewnie go przypominałem . Często siedział wieczorami przy stole, wypełniał jakieś służbowe raporty, czy sprawozdania a ja lubiłem siedzieć przy nim, gdy starsze rodzeństwo już spało. Do dziś pamiętam jego słowa którymi nakłaniał mnie, abym szedł spać "Józik,spać nada"
Przyznam że do spania nigdy mi się nie śpieszyło. Kiedy wieczorem mył się w misce wody zdejmował z rąk zdobyczne zegarki, które miał pozapinane aż do łokci. Miał też kilka kieszonkowych. Odmykał ich koperty, sprawdzał czy chodzą, czasem mnie przekładał do ucha żebym posłuchał. Obchodził się z nimi z wielka starannością, być może niektóre były złote lub pozłacane. Zapewno tak było, ale wówczas nie znałem się na tym. Czy dowiózł ten wojenny łup do swojego domu oddalonego o tysiące kilometrów. To mało prawdopodobne. Przed nimi było jeszcze kilka miesięcy wojennych zmagań. Być może po najbliższym starciu z Niemcami któryś z jego towarzyszy stał się znowu ich chwilowym właścicielem i równie jak on cieszył się nimi.
Drugi zołnierz też był miłym człowiekiem i też go lubiłem. Dużo ze mną rozmawiał, czasem coś mi pokazywał, tłumaczył łamaną polszczyzną. Zajmował się pocztą polową. I z tego właśnie okresu pamiętam trójkątne koperty żołnierskiej korespondencji. Było ich sporo. Poukładane w paczki i związane sznurkiem. Segregował je , układał według przydziału kompanii czy batalionu. Każdy z tych listów to „Żołnierskie serce w trójkątnej kopercie” Wiadomości z frontu, do żony, rodziców, rodzeństwa, dzieci, przyjaciół. Lubiłem przebywać w jego towarzystwie. Niekiedy na kartce papieru rysował mi konie i wielbłądy, jednogarbne i dwugarbne. Pytał na którym chciał bym jeździć. Pokazałem że najednogarbnym. Roześmiał się i powie dział że wygodniej by mi było na tym dwugarbnym, bo z tamtego łatwo bym spadł.
Takie były moje rozmowy i przyjaźnie z radzieckimi żołnierzami. Jeszcze jeden szczegół utkwił mi w pamięci. Ołówki. Miał ich wiele, czarne i kolorowe, związane w paczki. Dwa czerwone otrzymałem od niego. Ten kolor bardzo lubiłem. Nasi żołnierze wcześnie rano galopowali na swych koniach do Sieteszy. Myślę że tam mieli swoje dowództwo. Pędzili na skróty przez pola nie trzymając się drogi. Może to żołnierska ostrożność, a może pośpiech. Ich konie były zawsze ubłocone od galopu po rozmiękłych polach. Wspomnę także o trzecim przebywającym u na na kwaterze żołnierzu. W przeciwieństwie do swoich jego towarzyszy, nie był miłym człowiekiem .Nigdy się z nim nie zaprzyjaźniłem. Stroniłem od niego. Urodą nie grzeszył, dość gruby, nie ogolony, w czarnej przetłuszczonej skórzanej kurtce z paskiem. Z bratem nazywaliśmy go „cyckowaty” Jego tęga figura sprawiała wrażenie jakby miał biust. Nigdy też nie nawiązywał bliższych kontaktów z moimi rodzicami. Żył własnym zamkniętym życiem, własnymi problemami i żołnierskim losem.
|