ŻOŁNIERSKA KUCHNIA

Zdjęcie Wikipedia
 
Kolejni radzieccy żołnierze którzy zatrzymali się w naszym domu to młodzi sympatyczni ludzie. Łatwo nawiązali kontakt z moimi rodzicami. Kiedy nadchodziła pora obiadowa a żołnierze zluzowani byli z swoich obowiązków, przynisili z żołnierskiej polowej kuchni do domu wiaderko gorącej zupy. Taka ilość nawet przy dobrych apetytach to porcja zbyt duża dla trzech żołnierzy, więc częstowali nas swoim posiłkiem. Trzeba przyznać iż zupa była smaczna i zajadaliśmy się nią..Żołnierze dodawali do gorącej zupy kostkę masła. Było to wielką przesadą wszak zupa bez tego była smaczna, a takie roztopione masło nie było dobrym dodatkiem do niej, ale.....skoro tak lubili .
Niekiedy matka mówiła do nich że to zbyt dużo, a oni odpowiadali charaszo, charaszo (dobrze, dobrze) Mieli do tego chleb pieczony w prostokątnych formach, pół razowy, ciemny, zawsze świeży i smaczny. Także przydział chleba był z dużym naddatkiem. więc częstowali nas swoim żołnierskim chlebem Zatrzymali się u nas około tygodnia czasu. Żal nam było kiedy odjeżdżali gdyż byli z nami zaprzyjaźnieni. Trzeba nadmienić że stacjonujący u nas radzieccy żołnierze byli ludzmi cywilizowanymi Niemniej zdarzało się że na kwatery trafiali żołnierze np. z północnego Kaukazu, Czerkiesi. Ta grupa etniczna w niczym nie przypominała naszej kultury i w okół siali strach wśród mieszkańców.

ŁĄCZNOŚCIOWCY
 
Po pewnym czasie pojawili się w naszym domu łącznościowcy, którzy chcieli nawiązać łączność z dowództwem. Przyjechali późnym zimowym wieczorem, zamienili kilka słów z ojcem, i zaczęli zdejmować z koni sprzęt do nawiązania łączności. Jakieś skrzynki kable i wnosili je do izby. Bardzo się śpieszyli. Kiedy to wszystko połączono przewodami, jeden z nich zaczął nadawać meldunki alfabetem Morsea. Matka zrobiła  im gorącą herbatę, byli zziębnięci i przemoczeni od mokrego śniegu.Prawdopodobnie mieli jakieś kłopoty techniczne bo ciągle coś majstrowali przy radiostacji. Nie wiem czy  wreszcie  uporali  się  z  problemem, czy może sami czekali na rozkazy bo w mieszkaniu zrobiło sie trochę spokojniej.Było już dość późno, myślę że około 23-ciej, kiedy nagle usłyszeliśmy odgłosy końskich kopyt na podwórku i do izby wpadł żołnierz z konnego zwiadu krzycząc od drzwi, German, German. Nasi łącznościowcy w wielkim pośpiechu załadowali swój sprzęt na konie, i galopem odjechali
.
RELACJE WOJSKO - LUDNOŚĆ CYWILNA
 
Ciekawym zagadnieniem była kwestia stosunku żołnierzy radzieckich do mieszkańców Husowa i odwrotnie. W Husowie a myślę że nie tylko w Husowie, były one dość dobre. Nie wyczuwało się w nich wrogości, a raczej były w miarę życzliwe i przyjazne. Nie byliśmy dla siebie wrogami. Oczywiście były pojedyncze incydenty jak np. ten, kiedy  nasz  bliski  sąsiad, Wojciech Curkowicz o  mało nie przepłacił życiem drobnego sporu z żołnierzem radzieckim. Kiedy ten poprosił go, aby dał mu trochę siana dla jego konia. Kiedy sąsiad odmówił, ten zdenerwowany zdjął pepeszę i chciał go zastrzelić, krzycząc do niego łamaną polszczyzną: Ty sabaka, ja za ciebie krew przelewam a ty żałujesz mi garści siana dla konia. Ten niebezpieczny incydent był pewnym ostrzeżeniem dla husowian że pewnych granic przekraczać nie można. Wojenny stres, napięte nerwy, usprawiedliwiają i takie zachowania, wszak wojna to nie Wersal. Od tamtego incydentu, naszego sąsiada nazywali "chytryj mużik" Ten przydomek funkcjonował przez długi czas wśrod sąsiadów Córkowiczów
 


W bliskim sasiedztwie chaty Jana Raka jest dom Wojciecha Córkowicza ( na zdjęciu)

ŁAŹNIA POLOWA
 
Nie trudno sobie wyobrazić jak w wojennych warunkach wyglądały sprawy sanitarno- higieniczno radzieckich żołnierzy. Odniosę się tylko do nich, bo wojska niemieckie nie były kwaterowane w mieszkaniach husowian, więc kontakt z nimi był inny. Poza tym, że byli w Husowie, kontrolowali teren,sprawdzali posłuszeństwo i egzekwowali prawo nałożone na ludność, nic o nich nie wiedziałem. Moje osobiste odczucie to jedynie lęk przed nimi gdy nieoczekiwanie pojawiali się w pobliżu domu. Trzeba nadmienić że warunki zakwaterowania radzieckiego wojska były takie jakie gwarantowali im sami husowianie. Takich urządzeń jak łazienka, z której dziś korzystamy, nie było w żadnym husowskim domu. Jak zatem radzili sobie  żołnierze stacjonujący w takich warunkach ?

Pewnego jesiennego  wieczoru, pamiętam miałem okazję dowiedzieć się tego. Zaintrygował mnie unoszący się dym nad ogrodem naszego sąsiada, Franciszka Stysia. Podszedłem bliżej aby zobaczyć co się dzieje. Zobaczyłem skleconą z czegoś szopkę, coś na wzór indiańskiego "wigwamu" i palące się wewnątrz ognisko z kilkoma kamieniami w środku. Była to, jak wówczas mówiono, "bania" czyli łaźnia parowa. Warunki były iście spartańskie, ale dobre i to w sytuacji kiedy przez długi czas żołnierze mogli umyć się latem w rzeczce, a zimą natrzeć śniegiem.
 
 
OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA
 
Właściciel tej strony nie aktywował dodatku "Toplista"!
 
,
 
Dziękuję za odwiedziny mojej stronki 20175 odwiedzający
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja