SZKOLNE LATA


Znalezione obrazy dla zapytania szkoła podstawowa w husów 

 Szkolne lata, piękne życia chwile
O jak często myślę o was mile

Kiedy wspomnę lata te
Żal przejmuje serce me......... itd. itd

 Z naszą wychowawczynią, panią Kasią Bar. Mnie dostrzec można nieco ponad głową pani Kasi

MOJA KLASA

Gdzie są chłopcy z szkolnej ławy
Gdzie dziewczyny z mojej klasy
W ręku trzymam stare zdjęcie
I wspominam tamte czasy

Szkolne lata już historią
Każdy poszedł w swoje strony
Ten do szkółki, ten do pracy
Tamten uprawia zagony

Ojcowizna wciąż mu miła
A świat stał przed nim otworem
Wciąż pracuje na swej ziemi
Bez sukcesu lecz z uporem

Florek osiadł w Pietrowicach
Janka na łańcuckiej ziemi
Jadzia gdzieś tam w Barcelonie
Zamieszkuje z dziećmi swymi

  Dobra koleżanka Wandzia
Ciągle żal mi tej dziewczyny
W życiu miała wciąż pod górkę
Zły los stroił sobie drwiny

W wczesnych latach zmarła matka
Wkrótce ojca pożegnała
W młodym wieku  do Poznania
Szukać pracy wyjechała

I dwóch Józków, ci w Husowie
Swoje gniazdka tam uwili
Wciąż pracują na swej ziemi
Nie marnują nawet chwili

Trzeci Józek, mocny Boże
Już po tamtej życia stronie
Odszedł z swoją żonką, Helą
Może w niebie wspomną o mnie

Jeszcze słowo o Alfredzie
Mieszkał na dole Husowa
Dziś w dalekiej  Australii
Pamięć o nim tu zachowam

Co powiedzieć mam o sobie ?
To zbyt trudne, daję słowo
Czasem wierszyk jakiś sklecę
Lub napiszę to i owo

 Lecz  nie wszystkich tu wspomniałem
Było nas z czterdzieści osób
Żadnej wiedzy o nich nie mam
Więc napisać coś nie sposób

J. Józef. 14. 07. 2011

 

Któż z nas z sentymentem nie powraca do lat szkolnych, nie wspomina swojej szkoły, koleżanek i kolegów z szklonej ławy, swoich nauczycieli, wychowawców, kapłanów uczących religii. Moje szkolne wspomnienia zacznę od momentu, kiedy pierwszy raz zetknąłem się z szkołą. W czasach kiedy nie było przedszkoli, było to przeżycie wyjątkowe. Młody człowiek, wychowany w ciszy i spokoju rodzinnego domu znalazł się nagle w środowisku zupełnie odmiennym od domowego, hałaśliwym, rozbieganym, rozkrzyczanym. To robiło na nim nie małe wrażenie. Mój pierwszy kontakt ze szkołą to moment, kiedy matką zaprowadziła mnie do szkoły w celu zapisania do pierwszej klasy.

W ciepły kwietniowy dzionek szliśmy z matką by zapisać mnie do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Na wysokości starego kościoła spotkaliśmy sąsiadkę która szła na zakupy do sklepu. Była jakaś rozmowa, nie pamiętam o czym i po chwili byliśmy już przy szkole. Pan Ignacy Błaszkiewicz, kierownik husowskiej szkoły w swoim mieszkaniu przjmował rodziców z swymi pociechami do zapisu na rok szkolny. Zanotował moje imię, nazwisko, datę urodzenia, numer domu, imiona rodziców, i to wszystko.

Byłem nieco przerażony perspektywą zostania uczniem szkoły. Zdawałem sobie sprawę że czekają mnie nowe obowiązki. Wtedy nie wiedziałem jak wygląda klasa szkolna, a moj obraz szkoły był taki jaki widziałem z szkolnego chodnika biegnącego wzdłuż szkoły. Duży murowany budynek przytłaczał mnie swoją wielkością.

Dotychczas wychowywałem się w czterech ścianach drewnianej chałupy pod strzechą. Nie byłem chłopcem przebojowym, wiec do nowych zadań podchodziłem ostrożnie. Pierwsze kroki do szkoły były dla mnie ważnym przeżyciem. Dodam że gdy mój rocznik rozpoczynał pierwszą klasę, nowa husowska szkoła nie była do końca wykończona. W niektórych klasach na parterze nie było jeszcze podłóg. Układał je z swoją brygadą Franciszek Mokrzycki, ceniony stolarz-cieśla, ojciec mojego szkolnego kolegi, Józka Mokrzyckiego. Do czasu ukończenia tych prac, lekcje szkolne mieliśny na piętrze szkoły..

                            PIERWSZY DZIEŃ W SZKOLE

Zbliżał sie czas rozpoczęcia roku szkolnego. Moi rodzice przyjaźnili się z mieszkającym nie daleko od nas, Janem Podolcem, krawcem i szewcem w jednej osobie. Miał córeczkę Wandzię w moim wieku. Charakter miała podobny do mojego. Nie trudno się domyśleć jaki pomysł przyszedł zaprzyjaźnionym rodzicom do głowy. Decyzja została podjęta. Powinniśmy do szkoły chodzić razem. Będzie nam raźniej. Jednak mnie o zdanie nikt nie pytał, a zapewne Wandzi także. Dowiedziałem się o tym dzień wcześniej. Byłem zniechęcony i podenerwowany tą perspektywą. Szukałem różnych wykrętów, ale nazajutrz rano Wandzia czekała na mnie przy moim domu. Co było robić. Szliśmy razem onieśmieleni.

Nie dawałem jednak za wygraną. Gdy byliśmy tuż za rzeczką, naprzeciwko krzyża ks. Juliana Bąka, powiedziałem Wandzi że zostawiłem coś potrzebnego w domu i muszę się wrócić. Liczyłem że Wandzia sama pójdzie do szkoły. Był to oczywiście mój wykręt, ale nie na wiele się przydał. Matka kazała mi szybko wracać, a Wandzia czekała na mnie. Nie byłem z tego szczęśliwy, ale też nie miałem innego wyboru.

Pamiętam gdy czekaliśmy na szkolnym korytarzu na rozpoczęcie pierwszej lekcji. Szkolny gwar i chałas nieco mnie przerażał i w tym odczuciu nie byłem jedyny. Ale np. moja szkolna rówieśniczka, Jadzia Przybylak (wówczas Socha) czuła się w tym nowym środowisku doskonale a jej pierwszy kontakt z szkołą nie zrobił na niej większego wrażenia. Do szkoły jako opiekun przychodziłem z Wandzą dwa a może trzy dni, gdyż pomysł naszych rodziców nie sprawdził się. Wandzia i ja znaleźliśmy sobie odpowiednie towarzystwo w którym czuliśmy się dobrze.

Szybko zaprzyjaźniłem się z uczniem z bliskiego sąsiedztwa. Nazywał się Józef Kot. Mieszkał blisko mnie, za rzeczką. Był miłym spokojnym chłopcem i dobrze czuliśmy się razem. Nasze koleżeństwo przetrwało wiele lat. W latach szkolnych i pozaszkolnych odwiedzaliśmy się bardzo często, zwłaszcza latem. Jego rodzice mieli duży sad, w którym całe lato można było znaleźć coś smacznego. Wczesne czereśnie, jabłka papierówki, gruszki, śliwki i wiśnie. Zawsze wracałem od niego obładowany owocami które gromadziłem za koszulą i z tak wypchanym brzuchem wracałem szczęśliwy do domu.

Rodzice Józka, Maria i Stanisław, byli osobami bardzo życzliwymi i skromnymi zarazem. Przyjaźnili się z moimi rodzicami pomagając sobie w różnych pracach gospodarskich czy domowych. Ojciec Józka trudnił się dorywczo stolarstwem. W domu mojej siostry do dziś stoi kanapa-ława, którą wykonał ojciec Józka. Miłym zaskoczeniem dla mnie było, gdy ślubne zdjęcie rodziców Józka spotkałem w wydanej w 2010 roku monografii Husowa (strona. 425) Wymienialiśmy z Józkiem listowną korespondencję w czasie naszej służby wojskowej, a takźe później.

Naszą wychowawczynią w klasie pierwszej była pani Helena Jaroszewska, nauczycielka z sercem i powołaniem do nauczycielskiego zawodu. Nie była husowianką. Mieszkała w starej trzy klasowej drewnianej szkole na Górnicy Husowa, To dzięki pani Helenie mogę tych kilka wspomnień napisać gdyż to Pani Helena nauczyła nas trudnej sztuki pisania i czytania.

Pierwszą lekcję zawsze rozpoczynaliśmy modlitwą którą pamiętam do dziś: "Duchu Święty, który oświecasz serca i umysły nasze, dodaj nam ochoty i zdolności, aby ta nauka, była dla nas z pożytkiem doczesnym i wiecznym, przez Chrystusa Pana naszego, amen." Natomiast po skończonych lekcjach odmawialiśmy inną modlitwę: "Dzięki Ci Boże za światłość tej nauki, pragnę abyśmy nią oświeceni, mogli Cię zawsze wielbić i wolę Twoją wypełniać, przez Chrystusa Pana naszego amen”. W okresie wielkiego postu rozpoczynaliśmy lekcje pieśnią wielkopostną, jednak najczęściej była to pieśń w jednoosobowym wykonaniu pani Heleny, gdyż my nie znaliśmy słów. " W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie..."

Później przyszły lata "umacniania władzy ludowej" i wszelkie religijne symbole wiary, krzyże, także modlitwy były zakazane a krzyże usuwano ze scian klas szkolnych. Pan Błaszkiewicz nie mógł się z tym pogodzić ale też nie mógł się temu sprzeciwić. Prezydent Bierut, a później towarzysz Władysław Gomółka, chcieli prowadzić naród do lepszego komunistycznego świata bez "zabobonów" jak to wówczas nazywano. Jednak słowa Gomółki wygłoszone na jednym z wieców, iż „ścieżki do kościołów zarosną trawą” nie sprawdziły się. Dziś jego mogiła na Warszawskich Powązkach zarosła trawą, a kościół w Polsce istnieje, oparł się komunistycznej doktrynie która, o ironio, sama legła w gruzach.

Jak potoczyły się losy Wandzi, mojej "podopiecznej" z tamtych szkolnych lat?. Muszę stwierdzić że życie nie potraktowało łaskawie tej cichej, spokojnej, i dobrze uczącej się panienki. Była to młodość ze łzami w oczach. Jest mi jej żal, że w tym najpiękniejszym okresie swojego życia, nie doznała radości, beztroski, którą cieszyli się jej rówieśnicy. Kiedy była w piątej klasie zmarła jej matka. Po dwóch latach ojciec ożenił się ponownie. Życie z macochą nie było łatwe. Po paru latach zmarł również jej ojciec. Kilkunastoletnia panienka została sama z młodszym bratem Tadeuszem. (podobno mieszka na Zdroju) Jakie były perspektywy dwojga młodych nastolatków w tamtejszym Husowie, nie trudno sobie wyobrazić. W wieku może 16 lat, wyjechała do pracy do Poznania. Pracowała w pralni miejskiej, a może przyszpitalnej.

Po ukończeniu szkoły spotkałem Wandzię przypadkowo jedyny raz, w 1958 r. kiedy przyjechała na kilka dni do Husowa. Byliśmy wtedy już osiemnastolatkami. Porozmawialiśmy chwilę, opowiadała o swojej pracy że nie jest jej łatwo, popatrzyłem na jej ręce, zniszczone od chemikaliów. Wspomniała też o swoim bracie Tadeuszu ( dziś podobno mieszkajacego na Zdroju) o różnych rodzinnych problemach, porozmawialiśmy chwilę i pożegnaliśmy się. Jak potoczyło się dalsze losy Wandzi, trudno mi powiedzieć. Za niedługo ja wyjechałem z Husowa i nasze drogi rozeszły się. Pozostały tylko wspomnienia z tamtych odległych już szkolnych lat, kilka zdjęć w albumie z tamtego okresu i ciekawość życiowej drogi tych 40 osób z którymi rozpoczynałem wtedy swoją szkolną edukację.

Szkoła była dla nas lekcją życia, poznawania jego tajemnic, budzenia zainteresowań i osobistego rozwoju, co w tamtych powojennych warunkach było niezwykle ważne. Mieliśmy dobrych i ofiarnych nauczycieli którzy odnosili się do nas z życzliwością. Nie przepadałem za matematyką, chemią, fizyką, czyli za przedmiotami ścisłymi. Lubiłem natomiast historię, przyrodę, geografię, język polski, prace ręczne, wychowanie fizyczne. Wówczas nie było w szkole czegoś takiego jak sala gimnastyczna z odpowiednim wyposażeniem. Latem lekcje wychowania fizycznego odbywały się zwykle na boisku szkolnym, gdzie chłopcy grali w piłkę siatkową. Nożna nie była wówczas w szkolnej modzie. Dziewczynki natomiast, zwłaszcza młodszych klas miały swój sposób na wykorzystanie tej lekcji. Tworzyły wielkie koło trzymając się za ręce, jedna z nich po środku, i śpiewały " Mam chusteczkę haftowaną co ma cztery rogi, kogo kocham kogo lubię, rzucę mu pod nogi” itd." itd. Zabawa znana myślę że i dziś.

Niekiedy lekcje WFu wykorzystywane były na wycieczki np. do husowskiego lasu, księżego lasu, do starego zamczyska w Chodakówce, czy parku Oborskich. Ruch i świeże powietrze miały dobry wpływ na nasze zdrowie. Latem Pan Błaszkiewicz angażował nas, zwłaszcza chłopców klas starszych, do prac na przydomowej działce, która ciągnęła się od jego ogrodu w kierunku parku Oborskich. Na tym mało urodzajnym i kamienistym kawałku pola sadził zwykle kartofle. Było tam sporo drobnych kamieni które zbieraliśmy do wiaderek lub składaliśmy w jedno miejsce.

Pan Błaszkiewicz wspomagał nasze zdrówko również w inny sposób. W powojennych czasach szkoła otrzymywała dary, od "cioci UNRY " Tak nazywano wówczas pomoc otrzymywaną z Stanów Zjednoczonych. Wśród darów był rybi tran, którym nas częstował. Pamiętam, staliśmy na korytarzu w długiej kolejce, a pan Błaszkiewicz z litrowej butelki nalewał na łyżkę tran, i częstował nas tym mało smacznym witaminowym specyfikiem. Nie przepadaliśmy za tym, ale co było robić, lepsze to niż krzywica. O witaminach nikt wówczas nie słyszał. Wśród darów była także odzież. Moja matka otrzymała ciepły wełniany żakiet, a najstarszy brat, żółte skórzane półbuty, wprawdzie używane, ale w doskonałym stanie. Była to znacząca pomoc dla nas i wielu husowian. Powojenne lata były biedne a krajowa produkcja marna.

Lubiliśmy lekcje polskiego, z panią Kasią Bar. Nie były to stresujące lekcje. Przypominam sobie pewną zabawną sytuację z drugiej klasy. Zegarek nie był wówczas dobrem powszechnie używanym, Posiadał go wówczas jedynie ksiądz Julian Bąk i pan Błaszkiewicz. Pozostali nauczyciele korzystali z zegara wiszącego na korytarzu. Było to dość kłopotliwe, gdyż nauczyciel dyżurny musiał co jakiś czas wysyłać kogoś z uczniów na korytarz gdzie wisiał zegar (nakręcany sprężyną) aby sprawdzić czy już czas na przerwę.

Na jednej z lekcji zostałem wysłany aby zobaczyć która jest godzina. Nie chciałem się przyznać że nie za bardzo opanowałem sztukę odczytywania wskazań zegara, więc wyszedłem na korytarz, stanąłem przed zegarem i kombinowałem, która to może być godzina. Według mnie, była godzina 10,45. Tak też powiedziałem Pani Kasi. Pani dała mi dzwonek, abym zadzwonił i ogłosił całej szkole że czas na przerwę.. Zadzwoniłem i za moment korytarz był pełen młodzieży. Ale pan Błaszkiewicz sprawdził na swoim zegarku że coś nie w porządku, zwrócił uwagę pani Kasi, ale młodzież szkolna była już na korytarzu, szczęśliwa z przerwy. Ja natomiast przez długi czas nie byłem typowany przez panią Kasię na "kuriera" do szkolnego zegara.

  Koleżanki i koledzy z lat szkolnych

1) Bar Stanisława
2) Bembenik Józef
3) Boratyn Janina
4) Blok Ryszard
5) Curkowicz Aleksander
6) Curkowicz Janina
7) Gargała Aleksandra
8) Jeżowski Józef
9) Kot Józef
10) Kot Stanisława
11) Kielar Zdzisław
12) Kontek Adolf
13) Kramarz Antoni
14) Kuśtrowska Anna
15) Kucha Józef
16) Kuźniar Anna
17) Kuźniar Stanisław
18) Lew Kazimierz
19) Lichota Stanisław
20) Magryś Aniela
21) Magoń Józef
22) Machalski Florian
23) Nycz Zofia
24) Olech Janina
25) Podolec Anna
26) Podolec Józefa
27) Szal Anna
28) Szubart Jan
29) Szylar Tadeusz
30) Podolec Józef
31) Podolec Wanda
32) Pusz Kazimiera
33) Rak Witold
34) Socha Maria
35) Socha Helena
36) Socha Jadwiga
37) Socha Józefa
38) Socha Józef
29) Styś Emilia
40) Styś Helena
41) Zygmunt Maria


Słowa znanej piosenki Sławy Przybylskiej będą tu właściwą sekwencją :

''Gdzie dziewczęta z tamtych lat, czas zatarł ślad
Gdzie dziewczęta z tamtych lat, za chłopcami poszły w świat,
Kto wie czy było tak, kto wie czy było tak?

Gdzie są chłopcy z tamtych lat, dzielne chwaty?
Gdzie są chłopcy z tamtych lat, czas zatarł ślad.
Kto wie czy było tak , kto wie czy było tak? „

Nasi nauczyciele :

Ks. Julian Bąk ….................................... 13. 11. 1938---1. 09. 1961
Błaszkiewicz Ignacy …........................... 1. 08. 1912---31. 01. 1954
Hepnar Stefania..................................... 1.09. 1945---31. 07. 1957
Jaroszewska Helena ….............................1.09.1946---30.04.1948
Szmigiel Edward …..................................15.06.1947---1.12.1947
Baj Henryk …...........................................1.10.1948---31.08.1950
Miś Feliks ….............................................1.10.1948---7.10.1948
Hawro / Bachnacka / Kazimiera …...........1.10.1948---31.08.1977
Chudzik Teresa.................................. …...1.09.1949---31.08.1960
Trojnar Krystyna …...................................1.09.1949---15.09.1951
Bar Katarzyna ….......................................1.09.1949---31.08.1977
Szuba Leopold …......................................1.09.1950---31.07.1952
Grzesik /Kapler/ Teresa …........................15.08.1951---31.08.1954
Hawro Ferdynand ….................................1.10.1951---15.08.1954
Jamróż Helena …......................................1.10.1951---?
Bączar Bronisława …................................26.11.1951---31.11. 1953
Ftejewicz Teresa …...................................15.08.1952---31.08.1955
Szymański Paweł …..................................1.02.1954---30.10.1956

 UROCZYSTOŚĆ ZAKOŃCZENIA ROKU SZKOLNEGO

Zakończenie roku szkolnego było przez nas oczekiwaną i podniosłą uroczystością a dla ostatniego rocznika również wzruszającą. Mieliśmy świadomość iż jest to nasze ostatnie już spotkanie, ostatnie chwile wspólnie spędzone z koleżankami, kolegami, naszymi nauczycielami i wychowawcami.i że jest to ostatni już dzień w. naszej szkole. Przed nami otworem stał szeroki świat o którym wówczas zbyt wiele nie wiedzieliśmy. Każdy z nas zastanawiał się co dalej, w którym kierunku iść przez dalsze lata. Zakończenie roku zwykle odbywało się na placu obok szkoły gdzie stał zamontowany maszt z flagą. Okolicznościowe przemówienie pana Błaszkiewicza, zawsze bardzo głębokie, trafiające do naszej wyobraźni. Zwykle na tej uroczystości obecny był także ks. Julian Bąk który prowadził z nami lekcje religii i także wygłaszał swe przemówienie do nas. Na zakończenie uroczystości śpiewaliśmy znaną wszystkim piosenkę :

Upływa szybko życie
Jak potok płynie czas
Za rok za dzień za chwilę
Razem nie będzie nas

I nasze młode lata
Popłyną szybko w dal
A w sercu pozostanie
Tęsknota smutek żal

Już nadszedł koniec roku
Już na rozstaju dróg
Idącym w świat szeroki
Niech błogosławi Bóg.

Po wspólnym odśpiewaniu piosenki, zbiórka w klasie gdzie nauczyciele wychowawcy wręczali nam świadectwa szkolne. Moja siódma klasa otrzymała je z rąk pana Pawła Szymańskiego wówczas naszego wychowawcy, pełniącego funkcję  kierownika. szkoły po odejściu pana Błaszkiewicza


OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA
 
Właściciel tej strony nie aktywował dodatku "Toplista"!
 
,
 
Dziękuję za odwiedziny mojej stronki 20175 odwiedzający
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja